mecz nr 50, 28 października 2012
godzina 8:00, 40+40 min.
pochmurno, temp. 4°C
Park im. Jana Pawła II, ul. Melodyjna
dywan, 50 m x 30 m
nawierzchnia pokryta śniegiem
W ostatni weekend października aura sprawiła latoligowcom niemiłą niespodziankę - przez całą sobotę w Warszawie padał śnieg. Piątkowe prognozy sugerowały co prawda, że pokrywa śnieżna nie utrzyma się do niedzielnego poranka, więc Hołek zaprosił kolegów na mecz w III Ogrodzie Jordanowskim. W sobotę wieczorem jasne stało się jednak, że mecz nie będzie się mógł odbyć na boisku przy Wawelskiej, które jest zamykane w przypadku panowania zimowych warunków. Śniegu przybywało z każdą godziną. W tej sytuacji organizator rozgrywek zrobił rekonesans na ursynowskich boiskach zapasowych i ostatecznie wybrał miejscówkę przy Melodyjnej, gdzie obsługa techniczna obiektu zapewniła o jego dostępności dla Lawy w niedzielny poranek. Z powodu zmiany miejsca rozgrywania meczu dwie osoby odpuściły sobie występ, Kitek zaś zrezygnował po odkryciu rano, że mecz odbędzie się na śniegu.
Na Melodyjnej pojawiło się ostatecznie dziesięć osób. Mecz rozpoczął się ze sporym opóźnieniem, gdyż problemy z punktualnym dotarciem na boisko miał Stefan. Najbardziej pokrzywdzony z tego tytułu był Niezielan, który przybył już o 7.40, prosto z pracy. Na pierwszy gwizdek musiał cierpliwie czekać w zaspach aż do 8.25! Składy zaproponowane przez Hołka nie przypadły do gustu Andrewowi i Krzychowi, którzy zakładali czarny scenariusz dla ich drużyny. Pierwsza połowa była jednak bardzo wyrównana i choć to czerwoni oddali więcej strzałów na bramkę rywali, bardziej szczęśliwą drużyną schodzącą na przerwę byli zieloni.
Kolejne dwa kwadranse w wykonaniu czerwonych były katastrofalne. Zawodziła niewracająca się obrona, nie popisywali się też bramkarze. Równie fatalnie było w ataku. Stefan zbyt długo holował piłkę i choć jego zawziętość była imponująca, trzeci czy czwarty z kolei gracz zielonych był zawsze w stanie odebrać mu futbolówkę i z ataków czerwonych nic nie wychodziło. W pewnym momencie odcięci od podań Maniek i Serwus zrezygnowali z gry w ataku, gdzie i tak nie mieli szansy zaistnieć. Paradoksalnie bardzo pomogło to ich drużynie, bo w końcówce trio Stefan/Kobson/Hołek wbiło kilka bramek honorowych. Zdobycz bramkowa zielonych była jednak zbyt imponująca - Niezielanowi wychodziły strzały życia, Krzychu strzelał gole nawet gdy tego nie planował, Nowak katował czerwonych precyzją, Kuchar mądrością w rozgrywaniu, a Andrew ogarniał całość organizacyjnie. Dwanaście bramek zielonych z rzędu robi wrażenie.