mecz nr 30, 10 lipca 2011
godzina 8:00, 45+45 min.
słonecznie, temp. 23°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko A, sztuczna trawa, 60 m x 40 m
sucha nawierzchnia
Po deszczowym pierwszym meczu lipca gracze Lawy życzyli sobie zdecydowanej poprawy pogody. I doczekali się zmiany warunków, ale trudno je nazwać dużo lepszymi. Co prawda drugi niedzielny poranek lipca przywitał zawodników bezchmurnym niebem i suchą murawą, ale wysoka temperatura jeszcze przed meczem dawała się wszystkim we znaki.
Wciąż pauzujący przez kontuzję organizator oparł składy na zestawieniach z poprzedniego meczu. Andrew, Czaro, Piętas i Usul ponownie wystąpili przeciwko Niezielanowi, Nowakowi i Walterowi. Tydzień wcześniej zieloni byli teoretycznie mocniejsi, tym razem składy wyglądały na równe, choć drużyna czerwonych wolała w swoich szeregach Szadiego niż Waltera - Hołek dokonał tej zmiany tuż przed pierwszym gwizdkiem.
Mecz od początku nie powalał na kolana swoim tempem. W piekącym słońcu zawodnicy leniwie rozgrywali piłkę i nie palili się zbytnio do dynamicznych rajdów. Te piłkarskie szachy wychodziły na początku nieco lepiej czerwonym, którzy jako pierwsi objęli prowadzenie i dwukrotnie odzyskiwali je, gdy rywale zdołali wyrównać stan meczu. Wyrównana walka trwała jednak tylko do 30 minuty. Po pierwszych dwóch kwadransach w grze czerwonych coś się zacięło, tymczasem zieloni coraz lepiej rozumieli się na boisku i coraz śmielej poczynali sobie w polu karnym rywali. Jeszcze przed przerwą zadali cztery ciosy, które pozwoliły im po raz pierwszy prowadzić w tym spotkaniu. Po przerwie dołożyli kolejne trzy trafienia, w tym kuriozalne gole Kołodzieja, który w odstępie kilkudziesięciu sekund dwukrotnie w identyczny sposób pokonał Piętasa - po strzale napastnika zielonych bramkarz czerwonych interweniował tak pechowo, że nabijał piłką rywala i futbolówka trafiała do bramki. Takich goli było zresztą w tym meczu więcej - trafieniem w podobnym stylu popisał się w pierwszej połowie Walter.
Taki przebieg wydarzeń na boisku całkowicie załamał czerwonych, którzy co prawda wciąż tworzyli sobie okazje do zmniejszenia strat, ale w ich grze brakowało ikry, a przede wszystkim precyzji. Przegrywający zespół nie potrafił znaleźć sposobu na defensywę rywali, a co gorsze, tracił piłkę często jeszcze na swojej połowie, co kończyło się zabójczymi kontrami w wykonaniu zielonych. Wygrywająca drużyna postanowiła w pełni wykorzystać kiepską dyspozycję rywali w drugiej połowie i bez wielkiego wysiłku rozgromiła czerwonych. Udany debiut zaliczył Miszka, który mimo samobója, stanowił filar defensywy swojego zespołu i zdobył najładniejszego gola meczu. Pozytywnie zaskoczył też Walter, który zagrał o dwa poziomy wyżej niż w swoich dotychczasowych występach w Lawie.