mecz nr 38, 11 września 2011
godzina 8:00, 42+42 min.
słonecznie, temp. 21°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko A, sztuczna trawa, 60 m x 40 m
sucha nawierzchnia
Po zaobserwowaniu trendu wzrostowego frekwencji w ostatnich meczach Lawy, Hołek po raz pierwszy w tym sezonie do smsów z powołaniami dodał uwagę, że liczba miejsc jest ograniczona i o ewentualnym udziale zawodników decyduje kolejność zgłoszeń. Nie było jednak na szczęście potrzeby odmawiania nikomu występu - udział w spotkaniu zapowiedziało dwunastu graczy. Była nawet szansa na piętnastu, ale Niezielan mimo chęci nie mógł wystąpić z powodu braku odpowiedniego obuwia, Uoles przeziębił się i wolał nie ryzykować, a Hołek po ocenie stanu nogi uznał, że lepiej odpuścić sobie jeszcze występy w rozgrywkach. W nocy z udziału z meczu zrezygnował jednak Maniek i Hołek postanowił uzupełnić sobą składy, aby na boisko wybiegła parzysta liczba zawodników. Na rozgrzewce okazało się zresztą, że stan zdrowia organizatora pozwala mu nie tylko stanąć między słupkami jak przed 2 tygodniami, ale po raz pierwszy od czerwcowej kontuzji kostki wystąpić w polu.
Stan fizyczny Hołka nie szedł jednak najwyraźniej ze zdrowiem psychicznym - organizator przecenił umiejętności kilku zawodników, innych zaś nie docenił i w rezultacie powstały składy, które jeszcze przed pierwszym gwizdkiem zwiastowały przewagę zielonych. Czerwoni podjęli jednak wyzwanie i mimo braku rasowych napastników, których u rywali nie brakowało, dzielnie stanęli do boju. W pierwszych minutach spotkania trudno było zauważyć przewagę którejkolwiek z drużyn - Hołek, Kołacz i Orlik dopiero przyzwyczajali się do biegania po długich pauzach w występach, pozostali zaś próbowali się zgrać. Zielonym wyszło to na tyle dobrze, że pierwsi strzelili gola, u czerwonych ze zgraniem było gorzej, ale wystarczyły dwie indywidualne akcje Andrewa, by to czerwoni objęli prowadzenie. Tyle, że do końca pierwszej połowy bramki dla czerwonych już nie padały. Za to zieloni rozkręcali się z minuty na minutę, doskonaląc każdą kolejną kontrę.
Obraz gry niewiele zmienił się w drugiej połowie - u zielonych w napadzie szaleli Legee i Rejczel, a w obronie nie do przejścia był Miszka, który tego dnia demonstrował prędkość i ambicję, pozwalające mu również aktywnie włączać się do akcji ofensywnych swojej drużyny. Czerwoni byli nieskuteczni, brakowało dobrego wykończenia akcji, a większość nieudanych prób kończyła się przejęciem piłki przez zielonych i oszałamiającymi swym tempem kontrami. Dopiero w końcówce zieloni zwolnili nieco tempo i zaczęli grać nonszalancko nie tylko w ataku, lecz również w defensywie, na co pieklił się stojący między słupkami Miszka. Miał rację - czerwoni w 7 minut strzelili tyle goli, ile poprzednio w 67. Ale dogonić rywali nie mieli szans.