mecz nr 6, 5 lutego 2012
godzina 9:30, 30+30 min.
pochmurno, temp. -14°C
UCSiR, ul. Koncertowa 4
boisko A, sportflex, 40 m x 25 m
nawierzchnia pokryta śniegiem
Szóste spotkanie sezonu 2012 było pierwszym od maja poprzedniego roku tzw. "drugim meczem", rozegranym spontanicznie po normalnie zorganizowanym spotkaniu. Sześciu graczy, którzy zdecydowali się w pierwszą niedzielę lutego przybyć na ursynowskie boisko przy Koncertowej pomimo niepokojąco niskiego stanu słupków rtęci na termometrach postanowiło sobie w ten sposób wynagrodzić swoją odwagę i trud. Po pierwszym tego dnia, zaledwie 60-minutowym spotkaniu, wszyscy czuli pewien niedosyt i bardzo chcieli ponownie zmierzyć się w piłkarskim pojedynku. Ponieważ w pierwszym meczu czerwoni dość wysoko pokonali zielonych, Hołek zaproponował jedną roszadę - wymianę Kuby za Krzynia. Ten pierwszy przywdział już z tej okazji zieloną koszulkę, ale ostatecznie Czaro, Kadłub i Krzynio postanowili zagrać mecz w identycznym składzie jak kilkadziesiąt minut wcześniej. Uznali bowiem, że przez większość spotkania nie ustępowali rywalom i dopiero dekoncentracja w końcówce była przyczyną ich porażki. Tym razem chcieli udowodnić, że wysoką formę są w stanie utrzymać przez cały mecz.
Ten rozpoczął się po ich myśli, ale szybko okazało się, że czerwoni też nie zamierzają odpuszczać. Stąd znów wyrównana walka przez pierwszy kwadrans spotkania. Mimo warunków niesprzyjających finezyjnej taktyce obie drużyny często próbowały rozgrywać swoje akcje w niekonwencjonalny sposób. Jednocześnie z powodu narastającego zmęczenia graczom coraz częściej zdarzały się indywidualne błędy i straty piłki. Zawodnicy zespołów zyskujących w ten sposób futbolówkę coraz rzadziej decydowali się jednak w takich sytuacjach na samotne rajdy - próbowali raczej strzelać z dystansu. Próby te rzadko kończyły się sukcesem, ale gdy bramki już padały, były niezwykłej urody. W meczu nie brakło też goli strzelonych z pozycji leżącej - gracze dość często ślizgali się na zmrożonej nawierzchni boiska.
Pod koniec pierwszej połowy zieloni kilka razy z rzędu zaspali w defensywie i na przerwę schodzili ze sporą stratą do rywali. Ci powiększyli w drugiej połowie przewagę do sześciu goli i wydawało się, że mecz zakończy się pogromem. Ale zieloni nie odpuścil, a czerwoni sprawiali wrażenie, jakby już uznali swoją wygraną za pewnik. Zaczęli tracić głupie gole - Hołek dał sobie wrzucić za plecy piłkę, którą uznał za dośrodkowanie; Kuba dostał strzał pod poprzeczkę z 15 metrów, a Andrew nastrzelił rywala, po czym piłka wtoczyła się do bramki. Sprawcą każdego z tych nieszczęść był Czaro, a w nękaniu przeciwników wtórował mu Kadłub. Dzięki zimnej krwi Andrewa i Kuby czerwoni obronili prowadzenie, ale kto wie, jak skończyłby się mecz, gdyby Hołek nie zakończył go w piątej minucie doliczonego czasu gry po kontaktowym trafieniu zielonych.