mecz nr 32, 22 lipca 2012
godzina 8:00, 42+42 min.
słonecznie, temp. 18°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko A, sztuczna trawa, 60 m x 40 m
sucha nawierzchnia
Przedostatni mecz lipca przyciągnął na boisko przy Wawelskiej wielu znakomitych zawodników. Wśród chętnych było tak wielu ofensywnie usposobionych graczy, że wydawało się, iż Hołek będzie miał problem z równomiernym rozłożeniem ich po drużynach. Tymczasem projekt składów powstał już godzinę przed meczem i każdy z latoligowców, który pojawił się na meczu, bez oporów zaakceptował propozycję Hołka. Wyjątkiem był spóźniony Legee, który jak zwykle skrytykował wyjściowe szóstki i domagał się wzmocnienia składu zielonych. Doświadczenie organizatora i jego analityczny umysł okazały się jednak niezawodne.
Mecz rozpoczął się od prawdziwej kanonady z obu stron. Przez pierwsze kilka minut padło aż pięć goli, co w Lawie zdarza się rzadko, bo ostre strzelanie można oglądać najczęściej pod koniec spotkań. Wydawało się, że w tym meczu obie drużyny postawią tylko na atak, zapominając zupełnie o defensywie, ale po początkowym bramkowym szaleństwie oba zespoły nieco ochłonęły i nieco się cofnęły. Jak zwykle wszędobylski był Stefan, który jak nikt inny biegał za każdą piłką, ale tym razem przeciw sobie miał więcej klasowych graczy niż w swoim debiucie. W pierwszej połowie obie drużyny miały po kilka dobrych okresów gry - pierwszy z nich zaliczyli czerwoni, potem jednak Legee i Maniek wyprowadzili zielonych na prowadzenie. Nie udało im się go jednak utrzymać do przerwy, gdyż po indywidualnych akcjach Mikuś i Stefan doprowadzili do remisu. Wielu graczy schodziło na przerwę z przekonaniem, że ten mecz zakończy się rzutami karnymi.
Druga część meczu ułożyła się po myśli czerwonych, którzy po wbiciu rywalom trzech goli zaczęli uważać się za faworytów spotkania. Przestali jednak uważać w obronie, za co zostali boleśnie ukarani. Zbyt duże siły angażowane w atak powodowały, że momentami dwóch obrońców czerwonych musiało powstrzymywać trzech nacierających zielonych. Czasem próby obrony były desperackie - Hołek ryzykował samobója, by wybić piłkę, która ostatecznie trafiła w spojenie słupka z poprzeczką. Nieco gorzej poszło organizatorowi na bramce, na której puścił trzy gole w siedem minut. Sporą winą obarczył jednak za to niefrasobliwość obrony.
Czerwonym nie udało już odrobić strat. Popełniali za dużo błędów w obronie (raz taką pomyłkę z zimną krwią wykorzystał Legee po przytomnym podaniu piętką Mańka) i mściły się na nich niewykorzystane szanse, takie jak nieprawdopodobne pudło Mikusia z metra od bramki.