mecz nr 39 (357), 1 czerwca 2014
godzina 8:00, 40+40 min.
słonecznie, temp. 20°C
Szkoła Podstawowa nr 264, ul. Siemieńskiego 19
dywan, 50 m x 30 m
sucha nawierzchnia
Wygląda na to, że boisko przy ulicy Siemieńskiego na dłużej zagości w grafiku rozgrywek Lawy. Hołek zrezygnował z rezerwowania Orlika na Pradze, ponieważ zawodnicy mieli do dyspozycji zbyt mało czasu – od kilku tygodni musieli opuszczać boisko po zaledwie 65-75 minutach gry. I choć obiektu przy Siemieńskiego nie można rezerwować, co dla organizatora rozgrywek jest jedną z najważniejszych kwestii, lokalizacja ta ma inne atuty, dzięki którym przez dłuższy czas będzie pełnić rolę głównego miejsca rozgrywania meczów Latoligi Warszawskiej.
Czerwiec przywitał latoligowców ochłodzeniem, dzięki czemu warunki do gry były idealne. Udział w meczu zapowiedziało jednak zaledwie 11 zawodników – ostatecznie na boisko przybyło dziesięciu. Wśród nich był Mikuś, który przez grę w KPR Legionowo nie występował w Lawie od 11 miesięcy! Jego drużyna spadła jednak z ligi, a zawodnik ma przerwę od szczypiorniaka, postanowił więc pobawić się trochę futbolówką. Forma Mikusia była zagadką, więc Hołek musiał się nieco intelektualnie nagimnastykować przy wybieraniu składów, ostatecznie zaproponował jednak zestawienia, które satysfakcjonowały obie drużyny.
Początek meczu należał do zielonych, którzy nieco lepiej rozgrywali swoje akcje i na dodatek mieli w bramce Mikusia, który bez problemu wyłapywał prawie wszystkie piłki kierowane w jego stronę. Gdy jednak miejsce między słupkami opuścił u czerwonych Legee, jego zespół odważniej ruszył do przodu. Dużą niefrasobliwością wykazywał się Baba, który przez dłuższy czas zadziwiał swoich kolegów z drużyny dziwnymi decyzjami. Potem zawodnik ten trochę się ogarnął i zamiast być kulą u nogi, przyczynił się do wyrobienia sobie przewagi przez jego zespół. Cichym bohaterem czerwonych był Hołek, który wobec swojej niemocy w ofensywie skupił się na ofiarnej grze w obronie, a w szczególności na bramce, gdzie kilka razy zatrzymał szarże przeciwników.
Po przerwie zieloni znaleźli jednak w końcu sposób na strzelanie bramek. Odrobili straty i wyszli na dwubramkowe prowadzenie, bo piłka zaczęła się ich słuchać, przynajmniej częściowo. Coraz lepiej poczynał sobie Mikuś, coraz odważniej atakowali też jego koledzy. Jednak zachęceni swoim powodzeniem zieloni nie zadbali należycie o zabezpieczenie tyłów, dzięki czemu czerwoni mogli grać to co wychodziło im najlepiej – kontry. I gdy doprowadzili do remisu, zielonym wyczerpał się limit szczęścia. Piłka po ich strzałach odbijała się od słupków, poprzeczki lub Hołka, który również w drugiej połowie świetnie radził sobie między słupkami. Najlepszym podsumowaniem pecha zielonych był podyktowany dla nich w końcówce rzut karny, którego nie wykorzystali, bo piłka znowu trafiła w słupek. Niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, a mścicielami okazali się Legee, Kuba i Szadi, którzy w ostatnich minutach rozmontowali defensywę przeciwników. Zieloni walczyli do końca, ale pięć minut doliczonych do regulaminowego czasu gry nie wystarczyło na odrobienie strat.