mecz nr 63 (381), 5 października 2014
godzina 10:15, 18+18 min.
słonecznie, temp. 14°C
Gimnazjum nr 15, ul. Siemieńskiego 6
dywan, 45 m x 30 m
sucha nawierzchnia
Hołek walczy o tzw. drugie mecze po każdym spotkaniu na dużym boisku przy ulicy Siemieńskiego. Tak było i tym razem, a mecz wisiał na włosku, ponieważ wszystko zależało od tego, czy pozwolenie na udział w kolejnej potyczce uzyska od żony Spider. Jego małżonka okazała się być wspaniałomyślną osobą, natomiast mniej zrozumienia dla potrzeb latoligowców miał pracownik SP nr 264, do której należy małe boisko, na którym miał odbyć się drugi mecz. Ku zdziwieniu graczy Lawy, obiekt został zamknięty na klucz, a wypełniający sumiennie swoje obowiązki pracownik szkoły nie mógł otworzyć zamka bez zgody swoich przełożonych.
Sześciu żądnych gry zawodników nie poddało się jednak, lecz postanowiło przenieść się na położone przy tej samej ulicy boisko przy Gimnazjum nr 15. Kiedyś odbył się tam mecz organizowany przez Usula, więc obiekt ten nie był całkiem obcy, choć uczestnicy tamtego spotkania zapomnieli, że jest to boisko tylko trochę mniejsze od tego, na którym rozegrano poranne spotkanie. Całkiem spore były również bramki, można było się więc spodziewać wysokiego wyniku – tym bardziej, że Hołek ustalił składy w jedynej sensownej (według niego, co nie znaczy, że obiektywnie) kombinacji. Najmocniejszego na boisku Legiego mieli uzupełniać najsłabsi gracze z poprzedniego meczu (Hołek i Kucharz), z kolei u zielonych skład był bardziej wyrównany, choć brakowało w nim zdecydowanego lidera. Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem swoje watpliwości wyraził Hary, ale organizator nie widział innej opcji poza obsadzeniem dwójki Legee/Nacho przeciwko reszcie, co wydawało się jeszcze gorszym pomysłem.
Obawy Harego były uzasadnione – Hołek i Kucharz w drugich meczach zawsze spisują się co najmniej przyzwoicie. I nawet pomimo tego, że pierwszą zmianę czerwoni rozpoczęli ze swoim najlepszym graczem na bramce, po kilku minutach prowadzili już sześcioma trafieniami! Zieloni ruszali się jak muchy w smole i nie potrafili zatrzymać ataków rozpędzonych rywali. Dopiero gdy uspokojeni wysokim prowadzeniem czerwoni nieco spuścili z tonu, zieloni dostali szansę na poukładanie gry, opracowanie taktyki i częściowe odrobienie strat.
W drugiej połowie nonszalancja czerwonych zaczęła się na nich mścić, bo rywale zmniejszyli straty do trzech oczek. Wtedy to, mimo protestów Legiego, na strzał z własnego pola karnego do pustej bramki przeciwników zdecydował się Hołek. Próba była skuteczna i ostatecznie pozbawiła zielonych nadziei na wygraną. Mimo porażki mogli oni jednak, dzięki swojej niezłej pogoni, uznać ten mecz za udany, natomiast czerwoni zdawali się odczuwać niedosyt z powodu niewykorzystania w pełni swojego potencjału. Być może wpływ na to miała konieczność zagrania na innym niż zwykle boisku w inny niż zwykle sposób.