mecz nr 75 (393), 30 listopada 2014
godzina 10:00, 15+15 min.
pochmurno, temp. -1°C
Szkoła Podstawowa nr 264, ul. Siemieńskiego 19
sportflex, 40 m x 25 m
sucha nawierzchnia
W porannym spotkaniu wystąpiło tylko dziewięciu graczy, więc szanse na drugi mecz były iluzoryczne. I rzeczywiście, Hołkowi udało się zwerbować tylko czterech chętnych. Gdy jednak wydawało się już, że zawodnicy rozejdą się do domów, akces zgłosił Usul, który postanowił opóźnić wyjazd na miesięczną rehabilitację do Gdańska o kilkadziesiąt minut i choć przez chwilę pobiegać jeszcze po boisku z kolegami. Ekipę uzupełnił też Wojtek.
Skład drużyny zielonych nie zmienił się w porównaniu z poprzednim, bardzo wyrównanym spotkaniem, oprócz ubytku dwóch graczy. Skład czerwonych został natomiast uzupełniony o Kobsona, który nie wiedział jeszcze, że wygrał poprzedni mecz i miał ogromny głód ofensywnej gry. Szybko to zresztą pokazał, napędzając ataki swojej drużyny. Mecz nie miał typowego dla drugich spotkań, nudnego przebiegu — zawodnicy starali się raczej truchtać niż chodzić. A że truchtali mniej więcej w takim samym tempie, bardzo długo utrzymywał się remis. Na uwagę zasługuje bramka Wojtka z 13 minuty — był to dwutysięczny gol w tym sezonie, na dodatek całkiem urodziwy, bo zawodnik odebrał piłkę rywalowi, przebiegł całe boisko, minął kolejnego przeciwnika i pokonał bezradnego bramkarza.
W drugiej połowie dobra gra Kobsona zaowocowała przewagą czerwonych, jednak w końcówce zieloni zdołali odrobić straty i gdy minął regulaminowy czas gry, Hołek zarządził karne. W nich zieloni nie pomylili się ani razu, natomiast czerwonych aż trzy razy zatrzymał Usul, który dzięki tym interwencjom i zwycięstwu zakończyłby sezon we wspaniałym stylu.
Tyle tylko, że Hołek, już drugi raz tego dnia, pomylił się podczas notowania przebiegu i zaliczył rywalom gola, którego nie strzelili. Z tego powodu karne w ogóle nie powinny były się odbyć, a zwycięstwo przypadło czerwonym. W ten sposób los, rękami roztargnionego prezesa Lawy, oddał czerwonym to, co zabrał im w poprzednim meczu. Nie o taką „sprawiedliwość” grają jednak latoligowcy i w kolejnych spotkaniach z pewnością będą uważniej patrzeć Hołkowi na ręce.