mecz nr 76 (394), 7 grudnia 2014
godzina 8:00, 42+42 min.
pochmurno, temp. 2°C
Szkoła Podstawowa nr 264, ul. Siemieńskiego 19
dywan, 50 m x 30 m
mokra nawierzchnia
Pod kilkoma względami siedemdziesiąty szósty mecz sezonu był podobny do spotkania, które odbyło się na boisku przy ul. Siemieńskiego tydzień wcześniej. Wtedy również udział zgłosiło dziesięć osób, wtedy również w nocy z występu zrezygnował Bartek. Hołek postanowił więc dać szansę drużynie czerwonych na odzyskanie zwycięstwa odebranego im przy zielonym stoliku po meczu i zespół, który tydzień wcześniej przegrał spotkanie w dość niecodziennych okolicznościach, wystąpił w identycznym składzie. U zielonych ostało się tylko dwóch z pięciu uczestników tamtego spotkania – Kobson i Kucharz. Legiego zastąpił Kuba, Spidera - Krzychu, a zamiast kuśtykującego Usula wystąpił w pełni sprawny Bakster. Obie drużyny miały wątpliwości co do swoich szans, mecz rozpoczął się więc bez potrzeby wprowadzania korekt składów.
Zieloni potrzebowali czasu, by się zgrać, natomiast czerwoni postanowili zastosować schematy wyćwiczone już w meczu nr 75. Zaowocowało to ich wysokim prowadzeniem, na które zieloni odpowiadali sporadycznie, choć spektakularnie – gol Bakstera z czuba przy słupku był nie do obrony. Urodziwe trafienie poderwało zielonych i po dwóch kwadransach praktycznie odrobili sporą stratę do rywali. Na przerwę schodzili więc z nadzieją na korzystny wynik, bo czerwoni w utrzymywanie swojego prowadzenia musieli angażować wiele sił i wydawało się, że kwestią czasu będzie ich całkowita utrata. Wygrywający zespół grał jednak nieco mądrzej niż tydzień wcześniej i jeśli była okazja do spokojnego rozegrania piłki, to z takiej szansy na odpoczynek Hołek, Kadłub, Stefan i Wojtek chętnie korzystali. Jeszcze chętniej korzystali zaś z okazji, które stwarzali im przeciwnicy, bo liczba niedokładnych podań wśród zawodników w zielonych koszulkach mogła przyprawić ich kibiców o ból głowy.
Szczególnie bolesne straty te były na początku drugiej połowy, kiedy to czerwoni wrzucili najwyższy bieg po krótkim odpoczynku. Wiedzieli, że muszą maksymalnie wykorzystać swój zapał na zdobycie jak największej zaliczki, którą w końcówce z pewnością w jakiś stopniu roztrwonią. Więc chociaż to zieloni byli stroną częściej atakującą, licznik bramek bił tylko dla czerwonych. Po pierwsze, fenomenalnie na bramce spisywał się Wojtek, który na swojej drugiej zmianie nie dał sie pokonać i z finezją przerzucał nad bramkę piłki bite przez rywali. W rezultacie rywale ci musieli coraz mocniej kombinować z ustawianiem celowników poza zasięg Wojtka, co kończyło się niecelnymi strzałami. Kuba i Kobson puszczali piłki obok słupków, Krzychu regularnie uderzał nad poprzeczką. Problemów ze skutecznością nie mieli za to czerwoni – Stefan był w takim gazie, że wystarczyło dobrze go wypuścić, by przeciwnicy pozwolili mu zapędzić się pod samą bramkę. Podpatrujący tej metody Hołek i Kadłub też decydowali się na takie rajdy, i choć obaj zdobyli po golu będącym wynikiem samodzielnej akcji, częściej wymieniali piłkę między sobą, aż mieli pewność, że wpadnie do bramki przeciwników. Na dodatek cuda w obronie wyczyniał Wojtek, którego zresztą bardzo aktywnie wspierał Stefan, tym razem całkiem dobrze radzący sobie również między słupkami. W pewnym momencie czerwoni mieli więc aż dziewięciobramkową przewagę i w tym momencie zaczęli szybko słabnąć. Zieloni zorientowali się, że jeszcze nie wszystko stracone i próbowali odrobić straty. Gdy Hołek ogłosił, że do regulaminowego czasu gry doliczy pięć minut, czerwoni mieli już tylko pięć bramek przewagi. Ostatecznie zakończyli ten mecz z trzema trafieniami ponad osiągnięcie rywali, a kończąca spotkanie bramka Kucharza pozwoliła pobić rekord goli strzelonych w jednym meczu Lawy w tym sezonie. Czerwoni zrewanżowali się zielonym za przegraną z poprzedniego tygodnia, a dzięki przyzwoleniu z obu stron na ofensywny i radosny futbol, zdecydowana większość graczy podreperowała sobie statystyki. Mało kto schodził więc z boiska niezadowolony.