mecz nr 5, 27 stycznia 2013
godzina 8:00, 40+40 min.
pochmurno, temp. -13°C
UCSiR, ul. Koncertowa 4
boisko A, sportflex, 40 m x 25 m
nawierzchnia pokryta śniegiem
Piąty mecz sezonu był okazją do zagrania w jeszcze bardziej zimowych warunkach niż tydzień wcześniej. W porównaniu z poprzednią niedzielą temperatura spadła o kilka stopni, a na boisku przy Koncertowej pojawiła się dodatkowa warstwa śniegu. Tym razem jednak żadna z drużyn nie musiała się męczyć osłabieniem liczebnym, bo na spotkanie przybyło dziesięciu zawodników – w tym dwóch debiutantów. To była pierwsza od wielu miesięcy okazja do powołania nowych graczy, bo ostatnio w Lawie można było raczej narzekać na nadkomplet uczestników niż zbyt małą frekwencję. Sroga zima odstraszyła jednak wielu weteranów, na szczęście na liście osób oczekujących na występ w rozgrywkach wciąż czeka sporo osób.
Ponieważ umiejętności debiutantów były zagadką, Hołek nie bawił się tym razem w ustalanie równych składów, lecz zaproponował po prostu pojedynek weteranów (grających w Lawie od jej pierwszego sezonu, 2008) z młodzikami, czyli graczami, którzy do rozgrywek dołączyli w tym lub poprzednim sezonie. To właśnie ci nowi gracze imponowali w poprzednim meczu i organizator liczył na ciekawe widowisko, a pomysł przypadł większości do gustu. Szybko okazało się jednak, że stara gwardia zdecydowanie lepiej od rywali radzi sobie w tych ciężkich warunkach. Przyzwyczajeni do gry na śniegu zawodnicy ze Stalowej Woli w zielono-czarnych koszulkach dominowali, a najlepsze wrażenie w pierwszej części spotkania zrobił Hołek, który na śniegu czuje się jak ryba w wodzie. U rywali wyraźnie brakowało zgrania, bo potencjał był, aczkolwiek walecznością czerwoni ustępowali zielonym. Przy stanie 5:1 zieloni musieli na stałe postawić w bramce Andrewa, któremu odnowił się uraz nogi. Ich gra nieco się pogorszyła, co rywale wykorzystali i strzelili szybko dwie bramki, dzięki czemu na przerwę mogli schodzić z cieniem nadziei na lepszy wynik.
W drugiej połowie zieloni całkowicie pozbawili jednak czerwonych złudzeń. Cuda wyczyniał Uoles, Czaro czarował, a Krzychu imponował swoimi akcjami. Na dodatek Andrew bronił jak natchniony, a czerwoni właściwie stracili Bartka, który nabawił się kontuzji pleców i choć pierwotnie miał zejść z boiska, ostatecznie mimo bólu dokończył mecz jako bramkarz. Czerwoni do końca walczyli o bramki, ale zieloni kontrolowali sytuację i to oni cieszyli się zwycięstwa udowadniającego, że stare wygi z Podkarpacia wciąż jeszcze potrafią dać odpór młodym wilczkom z innych miast.