mecz nr 41, 18 sierpnia 2013
godzina 10:15, 30+30 min.
słonecznie, temp. 27°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko B, sportflex, 40 m x 25 m
sucha nawierzchnia
Drugi mecz bezpośrednio po spotkaniu na Wawelskiej, w którym wzięło udział zaledwie dwunastu graczy? Tego w Lawie dawno nie było. Niedosyt piłki nożnej miało jednak aż ośmiu latoligowców, choć gdyby nie Sosna, mecz by się pewnie nie odbył. Hołek ubzdurał sobie bowiem, że ósemkę chętnych zamykał Blady, który jednakowoż wcale nie zgłaszał zamiaru pokopania z kolegami futbolówki przez kolejne 60 minut. Na szczęście Sosna nie zdążył opuścić jeszcze obiektu i w ostatniej chwili dał się namówić na występ w roli brakującego gracza.
O ile poranny mecz toczył się w znośnych warunkach, o tyle po godzinie 10 było już tak gorąco, że już na czas ustalania składów zawodnicy schowali się w cieniu. Podczas meczu nie było się już gdzie chować – bramkarze czaili się czasem za cieniem rzucanym przez poprzeczki i słupki, ale generalnie ekspozycja na słońce dała się większości graczy we znaki, szczególnie w drugiej połowie. W pierwszej obie drużyny dzielnie znosiły trudy gry. Początkowo przewagę mieli czerwoni, ale gdy na bramce zielonych stanął Sosna, czerwoni nie mogli znaleźć recepty na jego świetne interwencje. Tak dobra gra golkipera natchnęła Kobsona i Kołodzieja do kilku skutecznych akcji z przodu i objęcia prowadzenia, ale na przerwę oba zespoły schodziły z remisem na koncie.
W drugiej połowie możliwy był każdy scenariusz, choć powoli dawało się zauważyć szybsze opadanie z sił czerwonych. Zieloni długo jednak nie potrafili wykorzystać swoich akcji, sami jednak bronili się na tyle skutecznie, że wynik wciąż oscylował wokół remisu. W końcu jednak upał dorwał Usula i Stefana, na których miała się opierać gra drużyny w czerwonych koszulkach. Usul był mocno niewyspany po kilkunastogodzinnej podróży, a Stefan tak dużo kiwał się w ostatnim meczu, że obu graczom nogi zwyczajnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Czerwoni zaczęli tracić piłkę, szczególnie na rzecz walecznego Kobsona. A gdy przedostawali się na pole karne rywali, znikąd pojawiał się Sosna, który tak dobrze w defensywie w swojej karierze jeszcze nie grał. I choć w końcówce resztki sił wykrzesał jeszcze z siebie Usul, który dwukrotnie podał Piętasowi na pustą w zasadzie bramkę, to zieloni cieszyli się ze zwycięstwa w lejącym się z nieba żarze.