mecz nr 49 (367), 6 lipca 2014
godzina 8:00, 40+40 min.
słonecznie, temp. 28°C
Szkoła Podstawowa nr 264, ul. Siemieńskiego 19
dywan, 50 m x 30 m
sucha nawierzchnia
Pierwszy mecz drugiej części sezonu rozgrywek Lawy przypadł jak zwykle na początek sezonu urlopowego. Miało to istotny wpływ na frekwencję – w sobotę o godzinie 17.00 Hołek miał na liście chętnych do gry zaledwie sześć osób! Ostatecznie udział w meczu zapowiedziało ośmiu zawodników, ale nad ranem swój występ próbował odwołać Heniek, który miał za sobą imprezową noc. Hołek poprosił jednak Heńka, by ten mimo niesprzyjających okoliczności przybył na boisko, ponieważ w przeciwnym razie bardzo trudno byłoby zestawić składy – ciężko gra się w konfiguracji 3 vs. 4. Heniek stanął na wysokości zadania i pojawił się na obiekcie przy Siemieńskiego, gdzie odbyło się głosowanie, na którym boisku zagrać – dużym (A) czy małym (B). Ostatecznie większość była za tym, by się solidnie w tym spotkaniu wybiegać i nie organizować po prostu drugiego spotkania – zawodnicy pozostali więc na boisku o większych rozmiarach.
Wśród ośmiu uczestników było zaledwie dwóch, których można uznać za klasowych graczy. Kadłub i Niezielan zostali więc przez Hołka obsadzeni w osobnych drużynach, a resztę składów wybrał… Niezielan, który zażyczył sobie w zespole obecności Hołka i Kucharza (czego potem chyba mocno żałował). Ostatnim zawodnikiem w zielonej koszulce miał być Bakster, ale przeciwko temu rozwiązaniu zaprotestował Kadłub, który nie chciał grać ze zmęczonym Heńkiem.
Trudno było przewidzieć wynik meczu, ponieważ na jego przebieg mogli tym razem wyjątkowo mieć wpływ gracze, którzy zwykle nie decydują o obliczach swoich drużyn. Szybko jednak okazało się, że słabsi zawodnicy i tak pokładają ogromne nadzieje w swoich bardziej utalentowanych kolegach. Szczególnie widoczne było to u zielonych, którzy nie mieli nawet nic przeciwko temu, by Niezielan jako bramkarz podchodził pod pole karne rywali i ostrzeliwał ich bramkę. Strzały były mocne i precyzyjne, czerwoni tracili więc bramki seryjnie. A wraz z nimi gasła ich chęć do gry i wiara w zwycięstwo. Gdy Hołek wyprowadził zielonych na ośmiobramkowe prowadzenie, czerwoni zaczęli się między sobą kłócić – Kadłub miał pretensje do Agenta i Harego za ich brak zaangażowania w grę. Hary odgryzał się, że nie ma znaczenia, czy jego drużyna przegra różnicą jedenastu czy szesnastu goli. Nie wierzył, że można coś jeszcze ugrać.
Wiary nie stracił jednak Bakster, który po rajdzie przez pół boiska pokonał Kucharza, choć miał na plecach Niezielana. Gol ten poderwał czerwonych, którzy w końcówce pierwszej połowy kierowali wszystkie piłki do Kadłuba, a ten z zimną krwią wykorzystywał swoje szanse. Po przerwie zieloni uspokoili zapędy rywali, ci jednak zerwali się do nowej pogoni po kolejnej akcji Bakstera, który ograł jak dziecko Hołka i podał Agentowi, a potem sam świetnie przyjął prostopadłe podanie od Kadłuba i zakończył akcję bramką. Kadłub zaciekle atakował i zdobył nawet gola zza połowy boiska, a czerwoni doprowadzili do wyrównania.
Wydawało się, że zieloni wezmą się w końcu w garść, bo dwie dobre akcje Kucharza pozwoliły odzyskać jego drużynie prowadzenie. Jednak końcówka w wykonaniu zielonych była beznadziejna. Pudłowali, tracili piłki, kiepsko się bronili, a na bramce byli bezsilni. Ta część meczu była popisem Kadłuba, który miał nawet szansę na pobicie tegorocznego rekordu Stefana w liczbie strzelonych w jednym meczu bramek. Cóż za zwycięstwo czerwonych!