mecz nr 19, 8 maja 2011
godzina 10:15, 30+30 min.
słonecznie, temp. 18°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko B, sportflex, 40 m x 25 m
sucha nawierzchnia
Po raz kolejny z rzędu udało się namówić kilku uczestników pierwszego rozgrywanego w niedzielę spotkania do występu w drugim, krótszym meczu. Niewiele jednak brakowało - po długich namowach jako ósmy do składu dołączył Misiek, dzięki czemu zawodnicy mogli przenieść się na boisko B. Pogoda zdecydowanie poprawiła się w porównaniu z porannym meczem - słońce nie chowało się już za chmury, a temperatura wzrosła o kilka dobrych stopni.
Pierwsza bramka padła w przedziwnych okolicznościach. Grzesiu, Misiek i Płaszczka nie usłyszeli sygnału oznajmiającego rozpoczęcie spotkania - tylko Piętas próbował powstrzymać nacierających na bramkę Nowaka i Niezielana, pozostali zawodnicy w czerwonych koszulkach rozmawiali sobie w najlepsze we własnym polu karnym. Bramka została uznana, w duchu zasad fair-play nie zaliczono za to innego trafienia zielonych - anulowano gola Niezielana, który pod koniec pierwszej połowy był tak zniecierpliwiony długim ustawianiem przez Grzesia żywego muru z Miśka i Płaszczki, że huknął obok zawodników prosto do siatki.
Na początku spotkania bramki padały często, przy czym częściej dla czerwonych. Gola zaliczył nawet nie wykazujący się dotąd strzeleckim instynktem Misiek, którego zieloni zlekceważyli. Od tej pory zdecydowanie lepiej pilnowali oni tego zawodnika. W drugiej części pierwszej połowy do głosu doszła przegrywająca wcześniej drużyna - czerwoni gubili piłkę, brakowało im sił na powstrzymywanie kontr rywali, w realizacji których główną rolę prawie zawsze odgrywał Niezielan. Zieloni nie tylko odrobili straty, ale i wyszli na dwubramkowe prowadzenie. W 30 minucie każdy zawodnik z radością przyjął nadejście przerwy - wyczerpujący pierwszy mecz i dość intensywna gra w pierwszej połowie drugiego dały graczom mocno w kość. Gdyby nie pośpiech Grzesia chcącego jak najszybciej wrócić do żony, zawodnicy z pewnością przedłużaliby odpoczynek jak tylko się da. Pociechą dla niektórych była lawowa woda przyniesiona przez Hołka - nowa partia towaru była dobrze schłodzona i smakowała podejrzanie wybornie.
Po przerwie gra się wyrównała, ale wciąż lekką przewagę mieli zieloni. Kto by jednak postawił na ich wygraną, zdecydowanie by tego pożałował. Anemiczne strzały Hołka, niecelne uderzenia Nowaka i zablokowane próby Niezielana stanęły przeciw niesamowitej skuteczności Grzesia, który praktycznie sam załatwił rywali i wygrał mecz sobie i swoim kolegom.