mecz nr 36, 4 sierpnia 2013
godzina 8:00, 42+42 min.
słonecznie, temp. 27°C
III Ogród Jordanowski, ul. Wawelska 3
boisko A, sztuczna trawa, 60 m x 40 m
sucha nawierzchnia
Lato w pełni, tak samo jak sezon urlopowy. Udział w pierwszym meczu sierpnia zadeklarowało więc tylko dwunastu graczy – dla niektórych zawodników jest to optymalna pojemność boiska przy Wawelskiej, ale mimo wszystko tak niewielu chętnych do gry na tym obiekcie nie było od… stycznia! Hołek twardo jednak obstaje przy niepowoływaniu nowych graczy do ligi, choć lista oczekujących wciąż się wydłuża. Doświadczenie organizatora podpowiada, że gdy na przełomie lata i jesieni w lasach obrodzą grzyby, to i w Lawie będzie wysyp graczy. Warto za to wspomnieć, że po raz pierwszy od dawna żadna z drużyn nie musiała grać w osłabieniu liczebnym.
Jeden z zawodników (Kucharz) przyprowadził na mecz swojego syna, by ten mógł uczyć się piłkarskiego rzemiosła od najlepszych. Dodatkowo miał możliwość zaistnieć w archiwach Lawy jako najmłodszy w historii rozgrywek fotograf. Obecność potomka na meczu plątała Kucharzowi nieco nogi w pierwszych minutach meczu, ale z czasem ambicja i chęć pokazania się z dobrej strony przeważyły. Składy zaproponowane przez Hołka wzbudziły lekki niepokój czerwonych, ale pomnemu wydarzeń z poprzedniego tygodnia Legiemu nie wypadało tym razem protestować.
Przebieg pierwszej połowy wskazywał, że protesty byłyby i tak nieuzasadnione. Oba zespoły toczyły zażarty bój, odbierając sobie i oddając nieustannie prowadzenie. Przez pierwsze dwa kwadranse żadna z drużyn nie była jednak w stanie wyjść na dwubramkowe prowadzenie, choć gole padały często. Szczególnie zasłużeni dla wyniku byli liderzy obu szóstek, Legee i Nowak. To oni nadawali ton grze, a każdy z nich zdobył w pierwszej części meczu po cztery bramki. Jednak wkrótce przed przerwą nienajlepszą postawę Harego na bramce wykorzystali zieloni i w końcu przebili magiczną barierę, która żadnej z drużyn nie pozwalała wyrobić sobie dużej przewagi.
Czerwoni zareagowali najlepiej jak mogli – po wznowieniu gry potrzebowali zaledwie 35 sekund na zdobycie gola dającego im nadzieję na odrobienie strat. Na to było już jednak za późno. Zieloni poczuli krew, włączyli wyższy bieg i zdecydowanie częściej zaczęli wpadać w pole karne przeciwników. Na każdą bramkę czerwonych odpowiadali dwoma-trzema trafieniami. Wynik mógłby być jeszcze bardziej imponujący, gdyby wygrywający zespół nie marnował stuprocentowych okazji. Praktycznie każdy gracz w zielonej koszulce miał w końcówce sytuację sam na sam, ale o dziwo gole wpadały tylko w dużo bardziej skomplikowanych okolicznościach. Czerwoni zachowali jednak honor, osiągając w ostatnich minutach dwucyfrowy wynik.