mecz nr 16 (334), 9 marca 2014
godzina 8:00, 42+42 min.
słonecznie, temp. 6°C
Orlik w Parku Polińskiego, ul. Szaserów 123
sztuczna trawa, 60 m x 32 m
mokra nawierzchnia
Pracownicy urzędu Dzielnicy Praga-Południe wzorowo zareagowali na zgłoszenie przez organizatora problemu z zamkniętą co poranek furtką i tym razem wstęp na teren obiektu nie wymagał forsowania ogrodzenia. Na mecz przybyło czternastu zawodników, co wydaje się być optymalną liczbą uczestników spotkań rozgrywanych na boisku w Parku Polińskiego, które Hołek wciąż lansuje jako główną miejscówkę Lawy na sezon 2014. Oprócz frekwencji dopisała też pogoda – co prawda z aut trzeba było skrobać szron, a nad Wisłą jak zwykle unosiła się mgła, jednak oślepiające słońce dawało nadzieję na to, że pod koniec meczu będzie można się nieco opalić.
Forma wielu graczy całkowicie zaskoczyła organizatora. Powyżej oczekiwań Hołka zaprezentowali się m.in. Arkadio i Uoles. Ten pierwszy decydował się wielokrotnie na fantazyjne dryblingi, ten drugi mimo przerwy nie zatracił umiejętności zachowywania zimnej krwi w różnych sektorach boiska. Negatywną niespodzianką była za to postawa zielonych w pierwszych dwóch kwadransach meczu. Praktycznie każdy z zawodników tej drużyny grał poniżej oczekiwań. Usul nie był tak żywy jak w poprzednich meczach, Niezielanowi brakowało pomysłów, Dziomal snuł się po boisku, a pozostali zawodnicy też niewiele wnosili do gry swojego zespołu i na dodatek popełniali błędy, które rywale bezlitośnie wykorzystywali. Tymczasem u czerwonych świetnie układała się współpraca Stefana oraz Kuby, którzy z pomocą kolegów w kilkanaście minut wyprowadzili czerwonych na sześciobramkowe prowadzenie. Nadzieja na uzyskanie korzystnego rezultatu nie zgasła jednak w sercach zawodników w zielono-czarnych koszulkach, gdyż przed przerwą seria trzech bramek pozwoliła zbliżyć się nieco do rywali.
Jednak po przerwie czerwoni, tym razem w osobach Stefana i Andrzeja, znów pokazali przeciwnikom ich miejsce w szeregu. Dopiero po kilkunastu kolejnych minutach mecz się nieco wyrównał, ponieważ zieloni najwyraźniej zrozumieli, że jeśli nie poprawią swojej gry, zostaną przez przeciwników upokorzeni. Kluczem do dotrzymania kroku czerwonym były stałe fragmenty – w spotkaniu padło rekordowo dużo bramek po rzutach rożnych. Czasem były to bezpośrednie trafienia głową, czasem wykorzystanie zamieszania w polu karnym.
Ale choć zieloni poprawili grę w ataku, w defensywie dalej mieli ogromne problemy i mnożyli błędy. Walka o zmniejszenie czterobramkowej straty zdawała się więc nie mieć końca, bo czerwoni każdego straconego gola błyskawicznie odrabiali swoją udaną akcją. Kwintesencją bezradności przegrywającej drużyny była ostatnia bramka w meczu, strzelona przez duet, który na kartce ze składami zajmował ostatnie miejsca, zarezerwowane zazwyczaj dla teoretycznie najsłabszych zawodników danej drużyny.