mecz nr 46 (364), 22 czerwca 2014
godzina 8:00, 42+42 min.
pochmurno, temp. 20°C
Szkoła Podstawowa nr 264, ul. Siemieńskiego 19
dywan, 50 m x 30 m
mokra nawierzchnia
Czterdziesty szósty mecz sezonu został zorganizowany przez Hołka, który tuż przed meczem odwiedził kontuzjowanego Usula i obdarował go cukierkami, a następnie odebrał mu torbę ze sprzętem, bez którego spotkanie nie mogłoby się odbyć. Zawodnicy dość długo musieli czekać na pierwszy gwizdek, bowiem spore spóźnienie zanotował Andrzej. Zawodnik uprzedził o swoim poślizgu za pomocą SMS-a, w którym poprosił również o obsadzenie go w dość mocnej drużynie z powodu naciągniętego mięśnia. Na ból nogi uskarżał się również Kucharz. Przy ustalaniu składów Hołek nie traktował tych deklaracji zbyt poważnie, jednak w ostatniej chwili dokonał kilku korekt w zestawieniach drużyn. Zmiany te miały niestety poważne konsekwencje.
Bo choć to zieloni strzelili pierwszego gola po kilku minutach wzajemnego badania sił przez oba zespoły, czerwoni bezlitośnie wykorzystywali swoją przewagę liczbną i zaaplikowali rywalom kilka bramek. We wszystkich tych trafieniach miał udział Kuba, który wobec kontuzji Usula i urlopowych planów Stefana zwietrzył szansę na sięgnięcie po kolejne latoligowe mistrzostwo. Zieloni nie potrafili się zgrać w defensywie, tymczasem czerwonym wychodziło wszystko. Andrzejowi kontuzja nie przeszkadzała w grze tak bardzo jak spodziewał się Hołek, jeszcze lepszą witalnością popisywał się Kucharz, który po kilku rajdach i spektakularnych strzałach zaczął być przez rywali regulanie wyzywany od kłamców i oszustów. I choć uszczypliwości te miały żartobliwy charakter, tkwiło w nich ziarenko żalu wobec dobrej postawy graczy, którzy wcześniej uskarżali się na problemy zdrowotne i z tego powodu grali w drużynie z większą liczbą zawodników.
Wydawało się, że po tęgim laniu w pierwszej połowie czerwoni jeszcze bardziej przycisną przeciwników i sprawią im rekordowy łomot. Tymczasem dzięki kilku akcjom Hołka, Kadłuba i Spidera oraz dobrym bramkarskim interwencjom Niezielana zieloni odzyskali nadzieje na osiągnięcie korzystnego rezultatu. Czerwoni notowali w tej części meczu mnóstwo strat, a łatwo przejmowana piłka wędrowała jak po sznurku między nogami zawodników w zielonych koszulkach. Kilka motywacyjnych okrzyków Andrzeja i Kuby wystarczyło jednak, by ten bramkowy pochód zielonych zatrzymać. Gdy mecz się wyrównał, psikusa sprawiła pogoda – po raz pierwszy w tym sezonie z porannych chmur na boisko lunął deszcz. Zmiana warunków nie wpłynęła jednak na przebieg spotkania – na mokrej nawierzchni czerwoni radzili sobie dokładnie tak samo jak ich rywale.
Gdy w końcówce zieloni zdobyli trzy gole z rzędu, wydawało się, że są jeszcze w stanie nawiązać do pogoni, jaką drużyna w takich samych koszulkach urządziła sobie tydzień wcześniej, gdy odrobiła kilka bramek straty już w doliczonym czasie gry. Czerwoni przestali jednak obijać słupki i zaliczyli trafienia, które zielonym pomysł o odrobieniu strat skutecznie wybiły z głów. W przegrywającej drużynie brakowało zresztą ducha jedności i wiary, że mimo niesprzyjających okoliczności da się odwrócić losy tego meczu. Zawodnicy nie umieli wykorzystać podań lub też zamiast podawać lepiej ustawionym kolegom, decydowali się na niecelne strzały. Czerwoni mogli wygrać dużo wyżej, lecz oprócz wspomnianych słupków nie wykorzystali wielu sytuacji, gdzie wystarczyło jedynie dostawić nogę. Bramek padło jednak i tak zaskakująco dużo. Pozwoliło to pobić ustanowiony jeszcze w styczniu rekord goli strzelonych w jednym meczu tego sezonu.